Człowiek z reklamy maluje obrazy w duchu Philipa Dicka. Paweł Książek (ur. 1973) od ukończenia ASP pracuje w agencjach reklamowych. Komiksowa poetyka i stylizacja jego obrazów pochodzą ze świata projektantów złudzeń (pierwsza wystawa w Zderzaku miała tytuł „Trzy fikcje”). Styl Książka to kolor. Gama ostrych, zimno-gorących akryli symuluje świecenie komputerowych ekranów i kolorów RGB, ale wiąże się też z tradycją modernistycznej reklamy. Zaskakujące (z zasady) zestawienia są pełne możliwości dekoracyjnych.
Wystawa „King-Kong porwał mi muzę” prezentuje obrazy inspirowane amerykańską fotografią reklamową i prasową z lat 50.
Wystawie towarzyszy katalog opracowany przez Martę Karpińską i zaprojektowany przez Jana Michalskiego.
PRACE:




„ANI SLEDŹ, ANI JÓZEF KUROSAWA”.
Z Pawłem Książkiem rozmawia Marta Karpińska
Marta Karpińska: Ty i Rafał Bujnowski jesteście rówieśnikami, studiowaliście na jednej uczelni, nawet urodziliście się w tym samym mieście – Andrychowie. Wasze malarstwo jest jednak całkowicie różne. Sztuka grupy „ładnie” jest łatwo przyswajalna, nawet dla kogoś „niewyrobionego”, jest prosta jak znak drogowy. Natomiast Ty jesteś „malarzem salonowym”, a może bardziej „malarzem klubowym”, bo miejsca dawnych salonów, zajęły dzisiaj ekskluzywne kluby, gdzie ekskluzywni DJ miksują muzykę dla ekskluzywnej publiczności. Czy się z tym zgadzasz?
Paweł Książek: Skupiam się na malowaniu, a nie marketingu czy „artpopuliźmie”. Zawsze tak było, że nie chciałem podobać się wszystkim. Mam ambicję tworzenia czegoś niepowtarzalnego, osobistego. Sięgam po niebanalne rekwizyty. To jest właśnie opozycja do tego, co robi „Grupa Ładnie”. Ich kręci banalność, ale potrafią w niej odkryć dowcip i to jest OK. Na Akademii nie kręciły mnie stare modelki, bardziej mnie interesowało malowanie didżeja o nieokreślonej seksualności z frankfurckiego klubu „Blue Angel”. Mnie śledź ani Józef Kurosawa nie interesuje. Nie są w stanie mnie zauroczyć. [przyp. red.: Józef Tomczyk „Kurosawa” – model na ASP w Krakowie, członek grupy „Ładnie”]. Inspirują mnie rzeczy, które mi się podobają, pociągają mnie swoją stylistyką i formą. W pewien sposób je oswajam – pokazując je na obrazie – czy to będzie gumowa lalka, King-Kong albo lampa typu „plazma”. Jest to kwestia wrażliwości. Niebanalne przedmioty, które mnie inspirują, często są kiczowate. Ale ich klimat ma własną poezję, własne życie i to życie strasznie mi się podoba. Maluję je, żeby pokazać ich słodką, troszkę naiwną, taką nieśmiałą naturę – nie wiem jak to nazwać. Pojawia się taka lampa ze Świecącymi koralikami – wydaje mi się to słodkie i tanio-romantyczne, zwłaszcza, że koraliki grają kolorem z kapsułkami obok. To ciekawy obiekt dla malarza. Ma w sobie pewną niezwykłość.
Szukam obiektów, które maja w sobie niezwykłą energię. Na przykład łazienka. Jest to prosta forma, ale można tam znaleźć pewne rzeczy, np. dwie tabletki, które leżą na łazienkowej szafce – przypominające mi dwa uchwyty od drzwiczek. I pojawiają się przez to dodatkowe treści. Są w stanie mnie jakoś zainspirować, zauroczyć – natomiast inne historie nie, może dlatego te obrazy są takie a nie inne.
M.K.: To trochę jak Maurycy Gomulicki z „Machiny”.
P.K.: Tak, to ten klimat. Poza tym bardzo lubię nowoczesny design. Fascynuje mnie prosta, wyrafinowana forma. Ale odczuwam też sentyment do „oldskulowych”, lekko spatynowanych przedmiotów. Fetyszyzuję pewne rzeczy. To też ma odbicie w malarstwie. Kiedyś to były buty, pejczyki. Fetysze życia codziennego, fetysze użytkowe – zdjęcia, kadry z filmów, ostatnio właśnie bardzo mi się podobają filmy z lat pięćdziesiątych. Być może to będzie inspiracja do kolejnych obrazków.
M.K.: Od czasów skończenia ASP praktycznie cały czas pracujesz w agencjach reklamowych. Jaki to ma wpływ na twoją sztukę?
P.K.: Przez rok po ukończeniu studiów tylko malowałem obrazy. Potem zacząłem pracować w reklamie. To jakiś sposób na funkcjonowanie na przyzwoitym poziomie, ale nie sens i cel życia. Oczywiście moja praca ma wpływ na moją sztukę. Praca w reklamie dużo daje: pewne operowanie konwencją, stylistyką, cały czas się mówi o kolorze. Pracuję w dziale kreacji. Doświadczenia wyniesione z Akademii są pomocne, ale dużo się tutaj uczę. Agencja jest też dla mnie źródłem inspiracji. Pracuje się najnowocześniejszymi narzędziami, ma się duże możliwości wykonania najbardziej niekonwencjonalnych pomysłów. Ale mnie najbardziej pociąga możliwość bezpośredniej pracy z płótnem, tego, że kreuję od początku do końca obraz. Największą radość sprawia mi obcowanie z materią malarską – z samą istotą malarstwa. Obraz się maluje – on nie powstaje cyfrowo. To ja nad nim pracuję, a nie komputer. I właśnie dotarcie do tej istoty mnie interesowało. Chciałem, żeby te obrazy pokazały radość, taki moment zafascynowania tym, że maluję.
M.K.: W Twoich ostatnich obrazach jest dużo motywów z lat pięćdziesiątych.
P.K.: Agencje reklamowe dysponują katalogami zdjęć o różnej stylistyce. Akurat ja sięgnąłem po takie z lat pięćdziesiątych, bo mnie urzekła ich kolorystyka: kolory przygaszone, stłumione, raczej chłodne albo szare. Szarość to jest taki kolor, który dominował w serii obrazów, które namalowałem przed tą wystawą. Nowe obrazy są kontynuacją tej zabawy kolorem – zestawianie szarości z kolorem bardzo nasyconym. Wcześniej to, co malowałem – w znacznym stopniu – powstawało w mojej wyobraźni. W tych katalogach zdjęć było wiele takich elementów, które zainspirowały mnie do tego, aby splątać pewne rzeczy, które mnie nurtowały, na co dzień. Są urzekające – pin-up girls, albo jakieś portrety prezentujące fryzurę o nazwie B-52, King-Kong. Ta estetyka jest bardzo wdzięcznym tematem dla malarza.
M.K.: Powiedziałeś kiedyś, że nie masz konkretnych założeń formalnych, że dajesz się prowadzić intuicji. Jak to jest – powstaje jakiś pomysł, a potem jest improwizacja na zadany temat?
P.K.: Jeszcze parę lat temu dość ściśle trzymałem się pomysłu, szkicu, rysunku, który poprzedzał powstanie właściwego obrazu. Teraz zaczynam sobie improwizować. Improwizacja wydaje mi się dość ciekawym narzędziem, ciekawym sposobem na budowanie obrazu. To jest trochę jak z muzyką. Bardzo często towarzyszy mi muzyka jazzowa, szczególnie Steva Colemana. To jest gość, którego muzyka jest bardzo uporządkowana, Świetnie zgrana sekcja rytmiczna i pojawia się – improwizacja – niesamowita. Myślę, że w podobny sposób maluję. Mam pewien założony schemat obrazu, ale zaczynam w pewnym momencie improwizować.
M.K.: Jaki wpływ na przenoszenie pomysłu na obraz mają Środki malarskie – przede wszystkim kolor?
P.K.: Analizę rozumową obrazu zwykle skupiam na kompozycji, formie. Zastanawiam się czy ta forma, konwencja jest odpowiednia. Natomiast kolor to sprawa intuicyjna, ja się nad tym w ogóle nie zastanawiam. I może to, że ufam intuicji, jest dla tych obrazów korzystne. Zestawienia zimne – gorące wynikają z tego, że nie potrafię być konsekwentny. Ale jeśli coś jest niekonsekwentne, to jest szansa, że jest niepowtarzalne. Po prostu liczę, że uda mi się stworzyć coś niezwykłego. Jednego dnia jestem poukładany, skoncentrowany. Innego kompletnie rozbity, rozdygotany wewnętrznie. Moje obrazy są niekonsekwentne, tak samo jak ja jestem niekonsekwentny.
M.K.: Co by było dla Ciebie największym spełnieniem w twojej karierze artysty?
P.K.: Szczerze mówiąc nie zastanawiałem się nad tym, co mogłoby być szczytem mojej kariery. Chciałbym mieć komfort pracy. Te obrazy powstały w garsonierze – nie mam wielkiej, wymarzonej pracowni. To jest ograniczenie. Myślę, że ważne jest, gdy się ma odbiorców, ludzi, których porusza to, co robię. Ważne jest dotarcie do tych ludzi. Bo samo malowanie to już jest intymna sprawa. Jest ciekawe, gdy ktoś w jakiś sposób interpretuje moje malarstwo, bo dużo mówi mi o mnie.
Żyjemy w globalnej wiosce, w Hiszpanii porównywano mnie z Arroyo, z Sigmarem Polke, wcześniej w Polsce do Modzelewskiego. Wiadomo, że zawsze pojawiają się jakieś odniesienia. Trudno jest uciec od tego. Malarstwo ma tą wadę, że warsztat ma silną tradycję. Jeśli sięgam po zdjęcia, inspiruję się plakatem lat pięćdziesiątych – to może być tak, że będzie to z czymś kojarzone. Kręci mnie to ryzyko, ale i paradoksalny cel osiągnięcia niepowtarzalnego obrazu. Chciałbym kiedyś namalować coś, czego nigdy nie widziałem. Ale nie wiem, czy się uda. Byłoby super, gdyby się udało.
M.K. Pytam dlatego, że w wywiadzie z 1998 powiedziałeś, że marzysz, żeby być sławnym.
P.K.: Wywiad był nieautoryzowany. Wyszło kompletnie bez sensu. Zapytano mnie, co chciałbym osiągnąć, odpowiedziałem, że nie wiem za bardzo. Pani zapytała „A może być sławnym?”, odpowiedziałem „no tak”. Potem się to ukazało pod wielkim tytułem „Być sławnym” – wielu ludzi mi to potem wypominało, ale normalnie nie popisywałbym się taką megalomanią. Była jeszcze jedna wpadka. Powiedziałem w tym wywiadzie, ze Andy Warhol jest dla mnie „poczciwym klasykiem”, a napisano, że Warhol jest dla mnie „poczciwym plastykiem”. Wydało mi się to żenadą. No, ale trudno.
M.K.: Chciałam Cię zapytać o Twoje inspiracje w sztuce teraz. Co Cię w tej chwili interesuje? Jakich wskazałbyś artystów w polskiej sztuce?
P.K.: „Odkrywam” obrazy Tomasza Ciecierskiego. Podoba mi się jego intuicja kolorystyczna. Duże wrażenie robią na mnie obrazy Tarasewicza – zwłaszcza te z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. A jeśli chodzi o sztukę światową, to największe wrażenie zrobił na mnie ostatnio film pokazujący przebieg realizowania prac przez Matthew Barrneya. To jest dla mnie wielkie.
W liceum dostałem od koleżanki książkę o malarstwie amerykańskim i zrobiło to na mnie duże wrażenie. Generalnie ma na mnie duży wpływ malarstwo amerykańskie, począwszy od protoplasty pop-artu Stewarta Davisa, poprzez Jaspera Johnsa aż do „Bad painting”.
M.K.: Co Cię inspiruje poza sztuką – była kiedyś taka zabawa w podstawówce „Złote myśli” – trzeba było wymienić swój ulubiony film, książkę, muzykę. Co Ty byś wymienił?
P.K.: Jeśli chodzi o muzykę to awangarda jazzu, szczególnie Steve Coleman. Literatura to Walter Abish – awangardowy pisarz amerykański. Film – David Lynch. Można powiedzieć, że wszystko, co robię, czego słucham, nawet to, że mam niezwykłą dziewczynę, to wszystko ma odbicie w obrazach. Nie staram się specjalnie, ale malarstwo staje się przez takie rzeczy inne. To cecha mojego stylu, konsekwencja mojego życia, jakichś moich wyborów i rzeczy, które mnie codziennie spotykają. To nie jest wymyślone, udziwnione. Tak mi wychodzi.
Kraków, 12.VI.2002