Czasem po prostu wychodzę z domu i jadę, jadę, jadę…
a potem wracam, wracam, wracam…
Wszystko mam dokładnie zaplanowane – godziny wyjazdu, dojazdu, powrotu i konsekwentnie się tego trzymam. Staram się wybierać niezwykłe zakątki Polski. Bywa, że przemierzam 1000 km w ciągu dnia. Każda taka podróż to kolejne wyzwanie. Mnóstwo niezwykłych wrażeń, z którymi trzeba się zmierzyć. Mnóstwo sytuacji, które pobudzają zmysły, choćby najbardziej leniwe… Ogrom pojedynczych doznań delikatnie odciskających się w pamięci… Niektóre z nich ulatują natychmiast, inne pozostają na dłużej, by w końcu też zniknąć. Te najważniejsze zostają na zawsze. Czasem po prostu zaczynam malować. Nie lubie ołówków – rysuję pędzlem. Nie lubie także linijek – może dlatego trudno doszukać się tu linii prostej. Są za to diagramy moich rąk.
Praca bywa mozolna. Niewdzięczna. Obrazy długo dojrzewają. Ale w końcu nabierają kolorów. Czasem czuję się, jak sadownik, który wbrew wichrom i ulewom musi swoje owoce wyhodować. W końcu jednak przychodzi czas zbiorów… Te obrazy to materialne kawałki ulotnego mnie. Mnie takiego, jakim byłem 4 lutego w Białymstoku czy 23 lipca w Gliwicach.
Takiego, o jakim już zapomniałem. Takiego, jakim już nigdy nie będę. Niezwykłość rzeczy zwyczajnych. Niepowtarzalność w seryjności. Kolor w szarości. Tego szukam. I wystarczy, że to zostanie.
Środek lata. Dojeżdżam do Gliwic. Rzędy słupów wysokiego napięcia. Resztki kopalni. Niezwykła śląska architektura – domy, domki, domeczki. Stada kominów. Niezwykły tunel niemal pod stacją. W ciągu doby górą przejżdża kilkadziesiąt pociągów towarowych.
Jadę w stronę ZNLE Gliwice. Udało mi sie uzyskać zgodę na wstęp do królestwa Zakładów Naprawczych. Portier jest nadzwyczaj czujny ale wpuszcza mnie w końcu. Ogromne skupisko starych, ceglanych hal. W jednej stoi obok siebie ze trzydzieści lokomotyw elektrycznych. Trzydzieści – tego samego typu – a każda inna. Niektóre są odarte z farby, inne połowicznie wymalowane. Istna parada odcieni szarości i zieleni. Dziwne światło próbuje wedrzeć się przez świetliki. Słychać szum toczonych kół. Na zewnątrz wyprowadzane są lokomotywy EM10 po modernizacji. To właśnie dla nich tu przyjechałem. Trzy odjeżdżają dalej, czwarta zostaje. Czeka na mnie. Błękit z czerwienią, trochę czerni; intensywna; bieli, choć jest, właściwie nie widzę; kanciasta: dużo kątów i kantów, mało krągłości. Na tle odrapanej hali wygląda nierealnie…
KATALOG:
OBRAZY: